poniedziałek, 9 kwietnia 2012

The Distillers ~ Coral Fang [2003]








The Distillers to punkowy zespół z USA, niestety mało znany w Polsce. Publikując tę recenzję chciałabym zwrócić uwagę na tego typu zespoły, w których dominuje żeński wokal. Takich dobrych kapel, jak ta, jest stanowczo za mało.

  Po wielu przejściach, w związku z ciągłą „wymianą” ludzi z zespołu na innych, Brody Dalle oraz  Tony Bevilacqua (gitara), Ryan Sinn (bas) i Andy Granelli (bębny) przejmują inicjatywę i wydają najlepszą płytę The Distillers. Owa trzecia i zamykająca ich dyskografię płyta (zakończyli swoją działalność w  2006 roku) powstała tuż po rychłym rozwodzie Brody z Timem Armstrongiem (pan z Rancid). Niezależna kobieta całą swoją energię i wszelkie emocje po stracie swojego ukochanego, umieściła w piosenkach i… wyszło jej to znakomicie.
  W pierwszej, zatytułowanej, Drain The Bood, zauważamy pewne podobieństwo z początku lat 90, jak typowe grunge’owe wstawki w stylu Nirvany. Powolna, cicha zwrotka i ostre szybkie granie w refrenie. Znajome, czyż nie? Ten oto styl również można dostrzec w For Tonight You’re Here To Know. Dismatle Me z początku jest zbyt wolne i… nieco nudne (ot, taka przyśpiewka po piątym piwie). Jednak z  czasem Dalle się rozkręca, aż do chwili (1:42), kiedy można pokiwać głową w rytm chwytliwego riffu. The Gallow is God jest również  „porywające”. Typowa „pościelówa”, czasem przerywana okrzykami „whoaaah” . Tell me something, tell me something. Will I die, will I die on the rope?, czyli Die on the Rope i Dalle, która bawi się, improwizując głosem, co wydaje się bardzo ciekawym pomysłem. Utwór Coral Fang od razu porywa nas do tańca i trzyma nas w ciągle tym samym szybkim tempie, aż do końca. Podczas Love is Paranoid trochę się uspokajamy, i słuchamy przeciągaaaaniaaa samogłosek przez Brody. Beat Your Heart Out, czyli w skrócie, co się dzieje z dziewczynami, kiedy ich dopada strzała Amora. Idealna soundtrackowa piosenka do filmu o perypetiach młodzieży z high school. Ostatni na liście jest Death Sex. 12 minut i 17 sekund czystego szaleństwa. Od kiedy szybka perkusja zaczyna wprowadzać słuchacza w niesamowity riff gitarowy pana Tony’ego, a następnie ochrypły śpiew Dalle (podziwiam ją za to, z jaką łatwością wydobywa z siebie tak mocny głos), wiadomo, że to nie będzie „normalny” kawałek. Przez cały utwór dźwięk gitary wije się, syczy, jak wąż, pomiędzy pojedynczymi odgłosami perkusji. Nietypowa aranżacja może przerażać słuchacza, jak i fascynować. Jest to jedno z najdziwniejszych i najoryginalniejszych dzieł, jakie kiedykolwiek miałam zaszczyt usłyszeć.
  Reasumując, Coral Fang jest typowo dziewczęco – punkową płytą dla zbuntowanej młodzieży. Po jej - nastym odsłuchaniu, dogłębnemu przeanalizowaniu, nadal nie mogę się od niej uwolnić, a naprawdę jest co posłuchać. Chciałabym, żeby solowy projekt Brody Dalle – Spinnerette – był równie tak dziarski i stanowczy, jak CF.

9/10

/angie

1 komentarz:

  1. dostałam link do bloga na lastfmie dlatego dodaję do obserwowanych i liczę na rewanż :)

    OdpowiedzUsuń